Aktywny wypoczynek jest lepszy od najwygodniejszej kanapy

Ze specjalistką pediatrii, Izabelą Tarczoń, o zmianie stylu życia, lękach rodziców i powiązaniach między zdrowiem, ruchem i przyrodą rozmawia Irka Jazukiewicz.

Irka Jazukiewicz: Jak ruch i zabawa w terenie wpływają na rozwój fizyczny dziecka?

Izabela Tarczoń: Bardzo pozytywnie – to najprostsza odpowiedź. W szerokim zakresie są niezbędne do prawidłowego rozwoju dziecka, rozwoju układu mięśniowego i właściwego funkcjonowania kośćca – chodzi o to, żeby dziecko miało prawidłowe parametry wzrostu. Rozwijają również strefę emocjonalną, bo wiadomo, że ruch i wysiłek fizyczny oznaczają dla organizmu dobór różnego rodzaju substancji, które wspomagają pracę mózgu i układu nerwowego, sprzyjając poznawaniu świata. Nie mówiąc już o tym, że regularnie wykonywany wysiłek, jakaś forma treningu pomagają dziecku kształtować charakter, ucząc systematyczności i wytrwałości.

Wojciech Oczko, nadworny lekarz polskich królów i autor powiedzenia: „Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem nie zastąpią ruchu” z pasją zalecał aktywność fizyczną na powietrzu w ramach profilaktyki zdrowotnej już w XVI wieku. Czy zdarza się Pani w praktyce zawodowej również doradzać małym pacjentom więcej kontaktu z przyrodą, wychodzenia w teren i zabawy na zewnątrz?

Oprócz tego, że jestem pediatrą, jestem również mamą i aktywnym członkiem polskiego społeczeństwa. Nie trzeba być lekarzem, żeby zauważyć, że nasz styl życia ulega „westernizacji”: jemy przetworzone produkty, dzięki dobrodziejstwom technologii mamy wszystko w zasięgu ręki, zmniejsza się nawet zwykły, codzienny wysiłek fizyczny. Skracają się dystanse do pokonania na piechotę – choćby odległości do przystanku, a poza tym sami rodzice ograniczają aktywność dziecka, podwożąc je wszędzie samochodem. Dziecko jeździ windą, a nie wchodzi po schodach. Krótko mówiąc: oszczędza swoje mięśnie. Swoją drogą, zabawy na powietrzu rzadko dziś należą do zainteresowań dzieci – królują za to komputer, wirtualny świat czy telefon, w których rozgrywają się kontakty towarzyskie z rówieśnikami. Zamiast wspólnej wycieczki rowerowej, młodzież zamyka się w pokojach i gra online z pięciu odległych od siebie stanowisk komputerowych. Nie trzeba nawet wychodzić z domu, żeby się spotkać. Nawet w połączeniu ze zdrowym odżywianiem, brak aktywności fizycznej to wciąż niekorzystny czynnik. Oznacza po prostu brak profilaktyki, która chroni przed rozwojem chorób cywilizacyjnych. Różnych: otyłości, cukrzycy, a w przyszłości – chorób układu krążenia. Styl życia, który przyjęliśmy, stał się naszym wrogiem.

Proszę popatrzeć na sposób spędzania wolnego czasu – głównie wtedy, kiedy mamy go więcej również dla naszych dzieci. Mam tu na myśli weekendy. Popularnym weekendowym zajęciem stało się robienie zakupów. Nie mówię o większości, żeby nie stworzyć reguły. Jednak w czasie gorszej pogody lub w sobotnie popołudnie – sama to obserwuję, bo niestety też bywam zmuszona czasem robić wtedy zakupy – po prostu widać, że hipermarkety pękają w szwach.

Jak kilkugodzinny pobyt w centrum handlowym wpływa na naszą wydolność i samopoczucie?

Spędzamy czas w dużej, klimatyzowanej przestrzeni z masą ludzi w sztucznym środowisku, które na pewno nie jest otoczeniem promującym zdrowie. Przebywanie w nim przez kilka godzin kompletnie nas odwadnia i wpływa niekorzystnie na naszą termoregulację. Nie jest to w każdym razie to, co nam daje trzydziesto- czy pięćdziesięciominutowy spacer. Pięćdziesięciominutowego spaceru po hipermarkecie absolutnie nie można porównać do spaceru na świeżym powietrzu!

Z drugiej strony dziecku towarzyszą często pełne troski, nadgorliwe przestrogi: „Nie biegaj, bo się spocisz”, „Nie siadaj na trawie”, „Nie bierz do ręki, bo się pobrudzisz”. Nasze domy stały się sterylne, pełne antybakteryjnych mydeł i środków czyszczących, co paradoksalnie może przyczyniać się do uruchomienia alergii. Czy obiegowe szczęśliwe, brudne dziecko, które wszystkiego dotknie i sprawdzi, nie jest jednocześnie dzieckiem zdrowszym?

Ani bardzo higieniczne dziecko, ani oczywiście – bardzo brudne nie jest przykładem najlepszych wzorców rozwojowych. Dziecko musi wiedzieć, na czym polega kontakt z ziemią i z błotem, ale wiadomo, że lepiej, by nie brało do ust znalezionych na ziemi przedmiotów. To działa też w drugą stronę: jeśli mówimy o takiej higienie jaką jest mycie rąk, to z pewnością jest to ważna czynność. Gdy jednak przeradza się ona w natrętny, często powtarzalny nawyk, zaczyna być niebezpieczna i może wręcz stać się przyczyną zaburzeń nerwicowych. Zdrowy rozsądek podpowiada, żeby nie unikać ruchu ani kontaktu i po prostu umyć się wtedy, gdy człowiek pobrudzi się czy spoci przy jakiejś czynności. Zmienia się natomiast profil chorób, z którymi w tym momencie mamy do czynienia. Wśród tak zwanych chorób cywilizacyjnych, coraz częściej mówi się o alergiach jak o nowej fali, epidemii. Alergie dlatego bardzo się rozpowszechniają, ponieważ staramy się chować dzieci w nadmiernie higienicznych, wyjałowionych warunkach, a przy okazji za wszelką cenę unikamy kontaktu również z dobrymi bakteriami. Z takimi, z którymi nasz układ immunologiczny powinien sobie w zupełności poradzić, o ile rozwój dziecka przebiega w prawidłowy sposób. Znajdziemy je na zwykłym podwórku, na którym dziecko bawi się w piaskownicy i gdzie ma kontakt z trawą. Oczywiście ważne są czynniki genetyczne, ale zmiana stylu życia prowadzi do tego rodzaju chorób cywilizacyjnych, których jest i będzie coraz więcej.

Czy są jakieś istotne różnice pomiędzy nawykami, aktywnością oraz zdrowiem dzieci dorastających na wsi i mieszkających w mieście?

Jeśli porównamy w tym momencie środowiska miejskie ze środowiskami wiejskimi, to profil dzieci i młodzieży ze wsi, które bez względu na pogodę są zmuszone do pokonywania większych odległości, choćby do przystanku autobusowego, wypada lepiej. W mieście te odległości są krótsze, a gdy pada deszcz, wszystkich rozwozimy autem do przedszkoli. Miejskie dziecko w zasadzie jest narażone na mniejsze działanie środowiska zewnętrznego.

Wracając do chorób alergicznych, musimy stwierdzić, że w zakresie astmy oskrzelowej, alergicznego nieżytu nosa czy atopowego zapalenia skóry zdecydowanie prym wiodą duże aglomeracje miejskie. Jest dostrzegalna dysproporcja w tym, że te choroby częściej dotykają dzieci, które są wychowane właśnie w środowiskach zurbanizowanych. Poza tym, choroba alergiczna w dużym stopniu ogranicza rozwój dziecka. Może na przykład sprawiać trudności podczas uprawiania sportu. Powstaje w ten sposób błędne koło: młodzież, która ma alergie, unika później świadomie czy podświadomie jakiegokolwiek ruchu, a rodzice ją w tym wspierają.

Z podobnych przyczyn unikamy niepogody i wolimy chronić dziecko w domowym cieple zamiast zabierać na spacery, kiedy jest szaro, zimno, pada albo śnieży. Z drugiej strony, takie wyzwania pomagają zbudować odporność.

Niewątpliwie, oprócz mechanizmów zapobiegawczych, które w pewien sposób możemy poprawiać dzięki szczepieniom, witaminom i odpowiednim zapasom antyoksydantów, które powinniśmy zjadać regularnie w naszej diecie – mamy jeszcze bardzo pierwotny układ immunologiczny, który jest naszą podstawową barierą ochronną. Takie czynniki jak wysiłek fizyczny i kontrolowane hartowanie ciała za pośrednictwem zmiany temperatury są dla niego ogromnym dobrodziejstwem. Wiadomo, że w tym wypadku również liczy się zdrowy rozsądek. Inaczej podchodzimy do dziecka z problemami zdrowotnymi niż do w 100% zdrowego dziecka, które chodzi do szkoły i dwa do trzech razy w sezonie zapada na infekcje wirusowe, przechodzi je w sposób normalny – czyli gorączkuje i samoogranicza infekcje.

Dla niektórych ochrona oznacza również unikanie terenów naturalnych, czyli lasu i jego pogranicza w okresie wzmożonej aktywności kleszczy. Jak sobie radzić z podobnymi dylematami, kiedy chcemy uniknąć niepotrzebnych zagrożeń, a z drugiej strony – nie dać się zwariować?

Wszystko zależy od punktu widzenia. Jeżeli ktoś ma świadomość, że idzie na łąkę akurat w okresie, gdy jest sezon aktywności kleszczy, a zima była niezbyt mroźna i wiadomo, że będzie ich dużo, to rzeczywiście musi sobie zdawać sprawę z tego, że ryzyko ukąszenia przez kleszcza jest większe. Pytanie, co z tym zrobimy. Możemy je zmniejszać, stosując środki ochronne, czyli repelenty, które powodują, że stajemy się dla kleszczy nieatrakcyjni. Jesteśmy w stanie się zaszczepić na przenoszone przez nie zapalenie mózgu, ale już niestety przeciw boreliozie – nie. To raczej od nas zależy decyzja, jak chowamy nasze dzieci i czy wolimy takie ryzyko podjąć czy też ewentualnie zabraniamy wówczas chodzenia do lasu. Jeśli sami się bardzo tego boimy, to nasz spokój psychiczny jest ważny i zamiast lasu wybierzemy w tym okresie boisko szkolne. Gdy wybieramy się w daleką podróż też podejmujemy pewne ryzyko, ale również możemy się przygotować. Przychodzimy wcześniej do przychodni, gdzie informują nas o szczepieniach, które należy wykonać przed wyjazdem. Po prostu zawsze warto ocenić stosunek ryzyka do osiągniętych korzyści.

Dużo się mówi o terapeutycznym wymiarze przyrody. Sam widok z okna na park czy drzewa wspomaga szybszy powrót do zdrowia nawet u pacjentów po trudnej operacji.

Dla mnie wydaje się to oczywiste i choć niektórzy lepiej czują się w domu, faktycznie dla większości z nas kontakt z żywą przyrodą jest bardzo korzystny pod tym względem. Tyle że nie dla każdego będzie oznaczał to samo. Ktoś się wybierze do parku, dla kogoś będzie to wejście na Giewont albo na inną wysoką górę. Ktoś inny będzie potrzebował morza czy lasu. Chodzi o to, żeby po prostu jak najbardziej zbliżyć się do naszych pierwotnych, wynikających z rozwoju potrzeb. Odetchnąć pełną piersią, być zmoczonym przez prawdziwy deszcz, nieskażony żadnymi chemikaliami – a jak wiadomo, taka woda może mieć również lecznicze, oczyszczające dla nas znaczenie. Dla innych dużą wagę będzie miało ziołolecznictwo, które też jest rodzajem spotkania z przyrodą.

To wszystko jest lepsze niż siedzenie w domu przy komputerze i wpatrywanie się w ekran, bo po prostu nie jesteśmy stworzeni do jednostajnego wykonywania tej samej czynności. Dużo się mówi teraz również o tym, że aktywna starość polega na wykorzystaniu naszych możliwości ruchowych do samego końca. Ostatnio popularne stały się ćwiczenia nordic walkingu. Dbając o profilaktykę zdrowia oraz utrzymanie aktywności jak najdłużej, ludzie pokonują nawet pewne utrudnienia – choćby bóle mięśni czy stawów i po prostu bardzo dużo spacerują z kijkami lub bez nich. To dobry znak, ale powszechna świadomość tego, że ruch jest ważny i każda forma aktywnego wypoczynku będzie zdecydowanie lepsza niż najwygodniejsza kanapa, jest wciąż za mała.


Izabela Tarczoń – lekarka medycyny, specjalistka pediatrii, konsultantka ds. szczepień ochronnych. Absolwentka Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Kierowniczka Specjalistycznej Poradni Medycznej „Przylądek Zdrowia”. Autorka i współautorka artykułów w czasopismach naukowych związanych z chorobami zakaźnymi i szczepieniami, wykładowczyni na konferencjach i sympozjach medycznych. Pisze do rubryki „Porady naszych ekspertów” na portalu Czasdzieci.pl.

Irka Jazukiewicz – ekolożka i edukatorka, w ODE „Źródła” trenerka edukacji przyrodniczej, ekologicznej i globalnej, z wykształcenia polonistka, zawsze ciekawa nowych metod zabawy i pracy z dziećmi oraz dorosłymi. Entuzjastka „dzikiej edukacji” i literacka wielbicielka Milorada Pavicia i Jose Luisa Borgesa. Z pasją uczy się, dziwi i opowiada o strategiach przystosowawczych roślin i zwierząt. Pisze artykuły, poruszające zagadnienia przyrodnicze, globalne, a także prawa człowieka (Ekokalendarz.pl, Woda.edu.pl), uparcie uprawia balkonowe zioła i organizuje happeningowe koncerty ze Stowarzyszeniem MY. Imigrantka z Wilna w Warszawie, na co dzień rowerzystka i puzonistka w orkiestrze warzywnej Paprykalaba.

Powyższy artykuł pochodzi publikacji "W dziką stronę. Rozmowy o edukacji w przyrodzie", Łódź 2016.