Może kupisz dziką różę, bo już dojrzała?

„Kiedy dzieci mają wybór czy chcą być w budynku czy w lesie, to po ich wyborach możemy naprawdę ocenić jak czują się w przyrodzie”. Z Dorotą Komasą, mentorką w Naturalnej Szkole - Bukowy Dom, rozmawia Anna Chomczyńska

Anna Chomczyńska: Opowiedz, proszę, jak funkcjonuje Bukowy Dom. Macie jakiś budynek czy dzieci są cały czas na zewnątrz?

Dorota Komasa: Tak, mamy budynek, z którego korzystamy, kiedy dzieci przychodzą do szkoły: tam zaczynamy dzień, jemy posiłki i mamy na przykład zajęcia przy komputerze. Kiedy dzieci nie mają ochoty przebywać na dworze to również mogą z tego budynku skorzystać, jeśli ktoś z dorosłych może w tym czasie z nimi zostać. Teraz jest taka piękna, jesienna pogoda – dzieci po prostu chcą być cały czas na zewnątrz. Zazwyczaj wychodzimy około godziny 10 i do 12 uczniowie mają zajęcia edukacyjne. Dzieci przedszkolne eksplorują teren tak, jak mają na to ochotę. Czasem pracujemy w ogrodzie – mamy swoje grządki, więc dzieci uczą się uprawiać warzywa, przy okazji poszukują dżdżownic, patrzą co tam żyje, obserwują. Dzieci szkolne mają wtedy zajęcia prowadzone metodą projektową. Na przykład, kiedy mieliśmy zajęcia o chmurach, korzystałyśmy z materiałów i dzieci obserwowały chmury na dworze. Później zastanawiały się czy to już jest cumulonimbus, czy jeszcze nie. Czasami wracamy do domu, żeby swoje wnioski spisać czy coś dodatkowo jeszcze zrobić. To jest płynne i zależy od potrzeb dzieci.

A kiedy pada deszcz?

D.K.: Zdarza się, że dzieci nie chcą wyjść na dwór, bo jest zimno lub pada, ale zazwyczaj większość z nich nie ma żadnego problemu z pogodą i chętnie wychodzą też w czasie deszczu. Mamy również altanę, gdzie dzieci mogą się skryć. Wszystko można zaaranżować tak, żeby pogoda nie była naszym wrogiem, ale sprzymierzeńcem. Wiele tutaj zależy od chęci i otwartości dorosłego.

Czy wszystkie dzieci chętnie uczą się na powietrzu?

D.K.: Biorąc pod uwagę sposób w jaki funkcjonujemy, zdarzają się nam pojedyncze jednostki, które nie chcą wychodzić na dwór. Mamy dziecko, które wcześniej nie lubiło wychodzić i wszyscy postrzegali je jako domatora. Natomiast w tej chwili cały czas chce być na dworze! I to jest piękne: obserwować jak dzieci uczą się różnych rzeczy. Widzimy tyle plusów z przebywania na zewnątrz, że chcemy z tej przestrzeni jak najwięcej korzystać. Są jednak takie rzeczy, które musimy zrobić w domu, na przykład – używając komputera czy szukając informacji – nie wszystko da się wynieść na zewnątrz. Czas spędzany w budynku jest jednak stosunkowo krótki. Zdarzało się nam nawet jeść zimą zupę w ogrodzie przy ognisku. Nie boimy się zimna – dzieci nabierają odporności. Zachęcamy je do przebywania na zewnątrz, ale z drugiej strony nie zmuszamy. Jeśli więcej dzieci chce iść do budynku, to idziemy.

Czyli uczniowie sami decydują o tym, gdzie będą zajęcia?

D.K.: Zdarza się, że część dzieci chce wyjść, a kilkoro woli zostać. Zdarza się też, że nie możemy wyjść na dwór, bo na dwójkę dorosłych przypada tyle dzieci, że nie jesteśmy w stanie się rozdzielić. Dzieciaki mają wybór, ale nie zawsze mogą wyjść czy wrócić w tym dokładnie momencie, w którym by chciały. Jest to wolnościowe, ale nastawione z uważnością na innych, bo przecież nie zawsze wszystko da się zrobić. Czasami idziemy na spacer i jedno dziecko jest zmęczone, chciałoby już wrócić, ale jesteśmy całą grupą. Wtedy staramy się tak zachowywać, żeby tej jednej osobie było w tym czasie dobrze, staramy się pogodzić jej oczekiwania z oczekiwaniami reszty grupy. Dzieci mają wybór co do tego, czy chcą brać udział w zajęciach, czy nie. Czy chcą wyjść na dwór, czy wolą zostać w budynku. Jednak w naszej szkole/przedszkolu dzień ma pewien rytm. To są ramy, w których się poruszamy. Odpowiadając na Twoje pytanie, czy uczniowie decydują o tym, gdzie będą zajęcia – to zazwyczaj zależy od pory dnia, charakteru zajęć, ilości dorosłych i dzieci. Jeśli mamy czas swobodnej aktywności, to w dużej mierze dzieci decydują, gdzie ten czas chcą spędzić. Jeśli to są zajęcia przygotowane przez mentora, to on decyduje, gdzie je przeprowadzi. Bywa, że ustalamy to wspólnie z dziećmi. Kiedy dzieci przygotowują coś dla innych, przedstawiają pomysł i miejsce realizacji.

Czy dzieci z waszej placówki boją się lasu, przyrody?

D.K.: Kiedy byliśmy pierwszy raz w lesie w tym roku w ogóle się nie bały, ale to efekt rocznej pracy z większością. A jak już większość jest oswojona, to pozostałe podążają za nimi i czują się bezpieczniej. Raczej odważnie chodzą i sprawdzają, co gdzie jest. W zeszłym roku dzieci były raczej rozproszone, mało skupione, niektóre chciały od razu wracać. W tym roku dzieci same się przygotowały. Miały swoje zeszyty do rysowania tego, co zobaczą w lesie i już wcześniej były podekscytowane tym, co tam spotkają. Nawet nie zbierały skarbów, tylko je rysowały. Potrafiły spędzić pół godziny nad jednym owadem, samodzielnie odnajdując jego nazwę w atlasie. Taki jest efekt pracy nastawionej na otwieranie się i bycie w przyrodzie. Inspirujące jest w niej to, że obserwuje się rozwój dzieci, zachodzącą w nich zmianę – różnicę między tym, jak było na początku, a jak jest teraz. A po drugie, kiedy one mają wybór czy chcą być w domu, czy w lesie to wtedy można tak naprawdę stwierdzić jak czują się w przyrodzie.

I chętniej wybierają?

D.K.: Przebywanie na dworze. W tej chwili potrzebują również zajęć w domu, bo same mówią, że tego chcą. Przypuszczam, że w pomieszczeniu jest po prostu mniejsza ilość bodźców. Jednak obserwujemy, że najprzyjemniej jest im słuchać opowieści, uczyć się i doświadczać na dworze.

Czego można uczyć w lesie lub w ogrodzie? Czy jest tam przestrzeń do nauki innych przedmiotów poza samą przyrodą?

D.K.: Zdecydowanie tak. To może być matematyka. To nie tylko nauka w przyrodzie, ale też korzystanie z materiałów, jakie przyroda daje – warto zbierać kasztany jako materiały edukacyjne do liczenia, co większość dzieci lubi. W ten sposób można zrealizować plastykę, zajęcia ze sztuki, muzyki. To bardzo inspirujące. Można zrobić WF jakiego dzieci w szkołach systemowych nie doświadczają: uczą się koordynacji, trzymania czy łapania po prostu wchodząc na drzewo. Samo zbieranie różnych skarbów natury pozwala nam uczyć się zarówno o zbiorach, jak i o zbieranych elementach, na przykład o owocach, liściach, grzybach. Fizykę czy chemię też się da przeprowadzić w plenerze, nawet niektóre doświadczenia bezpieczniej jest robić na zewnątrz, bo w budynku coś może się rozlać i zniszczyć. Czasami dzieci uczą się historii, bo kiedy jesteśmy w jakimś miejscu, zastanawiamy się, ile to drzewo ma lat, jak można rozpoznać jego wiek i jaka historia wiąże się z tym terenem. Przy okazji uczymy się polskiego: czytania czy budowania zdań. Zwykły liść może być inspiracją do nauki opowieści – dzieci mogą opowiadać jego historię: co się z nim stało, kiedy spadł, jaką drogę przeszedł, dlaczego wcześniej był zielony a teraz jest pomarańczowy. Przy okazji widzą, że różne rzeczy są połączone, uczą się, że przyroda to przemijalność, że nic nie jest stałe, choć różne zjawiska można przewidzieć. Dzięki temu, kiedy uczą się później w budynku, są uważniejsi na to co dzieje się dookoła, na świat, na siebie, na innych. Tak naprawdę od przyrody można wyjść i wiele rzeczy dzięki niej zainicjować. Dzieci zrobiły na przykład w ogrodzie sklep z pamiątkami. Pamiątki to kamiennie, za które inni płacą liśćmi, więc jest to nauka matematyki, której żadne z nas, dorosłych, nie inicjowało. Dzieci zrobiły to same. Napisały przy okazji szyld: „Sklep z pamiątkami”, więc uczyły się też pisania. One tam cały czas przygotowują coś nowego. „Co dzisiaj u mnie kupisz? Może kupisz dziką różę, bo już dojrzała?” – równocześnie uczą się rozpoznawać czy coś już jest dobre do jedzenia, czy jeszcze nie.

Czy widzisz jakieś rzeczy, których ewidentnie nie da się zrobić na zewnątrz? Sądzisz, że podstawę programową da się zrealizować w lesie?

D.K.: Na pewno podstawa programowa dla klas I-III jest do zrealizowania, może poza zajęciami komputerowymi. W I klasie naturę można wykorzystać do rozwoju motoryki małej i dużej, bo od ruchu wszystko się zaczyna. Jeżeli dziecko prawidłowo rozwija się ruchowo, to w przyszłości będzie miało większą łatwość w pisaniu i w koncentracji. Później do nauki pisania potrzebne są kartki i miejsce, gdzie dziecko będzie pisać – to wymaga organizacji, choć nie znaczy to wcale, że nie da się tego zrobić w przyrodzie. Jeżeli chodzi o umiejętność pisania: początkowo wystarczy rysowanie na piasku, potem pisanie patykiem, ważne, aby rozwijać umiejętność prawidłowego chwytu. Zastanawiam się, jak to organizować w późniejszych klasach. Biorąc pod uwagę wnioski płynące z neuronauki, staramy się organizować dzieciom przestrzeń do uczenia się tak, by była to edukacja przyjazna mózgowi, czyli angażująca jak najwięcej zmysłów, emocji, głównie poprzez doświadczanie i w ruchu. Wystarczy zmienić swoje podejście: jeśli ja będę bardziej w ruchu jako dorosły – nauczyciel, mentor – to zobaczę też więcej możliwości nauki dla dziecka. Nie będę się tego bała i nie będzie to dla mnie ograniczające.

A czy korzystacie z podręczników? I czy są to podręczniki typowo szkolne?

D.K.: Mamy podstawę programową do zrealizowania, więc korzystamy z różnego rodzaju podręczników, ale są one przeznaczone bardziej dla kadry, warto śledzić co pojawia się nowego czy inspirującego. Są też takie dzieci, które potrzebują zadań podręcznikowych, mieliśmy dziewczynki, które bardzo lubiły wykonywać takie zadania. Ważne jest dla nas, aby dzieci miały wybór i dostęp do różnych form nauki i podręczników, ale nie realizujemy zajęć według programu, krok po kroku. Z podręczników wybieramy te rzeczy, które wydają nam się najbardziej wartościowe, korzystne, poza tym sięgamy do różnych źródeł. Mamy karty pracy, które są często inne niż w klasycznej szkole. I na bieżąco szukamy wartościowych materiałów, takich jak na przykład scenariusze zajęć opracowane przez Ośrodek Działań Ekologicznych „Źródła”, które sięgają daleko poza podstawę programową, za to inspirują i są dostępne on-line. Tworzymy także własne materiały, na których dzieci się uczą, i które mogą same przygotować.

Zastanawiam się, czy realizacja podstawy programowej jest jakoś sprawdzana, bo jako nauczyciele musicie na pewno rozliczyć się z tego, co dzieci umieją?

D.K.: W tej chwili nie jesteśmy jeszcze szkołą, dzieci uczą się u nas na zasadach edukacji domowej. Wygląda to tak, że uczniowie są zapisani do szkoły i ta placówka organizuje raz w roku egzaminy. W klasach I-III to jeden test, który różni się w zależności od polityki szkoły. Taki egzamin ma na celu sprawdzanie tego, co dziecko potrafi, czego nauczyło się przez ten rok. W klasach IV-VI i powyżej są to egzaminy z poszczególnych przedmiotów. W zależności od tego jak się ze szkołą dogadamy, egzaminy mogą się odbywać na przykład co dwa miesiące, nie wszystkie na raz. Jest to jedyna państwowa forma sprawdzenia wiedzy i umiejętności. Ponieważ w klasach I-III nie ma czegoś takiego jak promocja, dziecko przechodzi dalej z takimi umiejętnościami jakie osiągnęło. Powyżej III klasy, od tego na ile dziecko zda egzamin, zależy to czy przejdzie dalej. My organizujemy dzieciom takie formy sprawdzania wiedzy, które opierają się na podstawie podchodów czy różnych gier, ale też uczymy je, aby same sprawdzały swoją wiedzę. Dla chętnych wprowadziliśmy też cotygodniowe prezentacje tego, czego się nauczyły, nad czym przez ten tydzień pracowały.

Jak uczycie dzieci samo sprawdzania wiedzy?

D.K.: W ubiegłym roku dzieci miały swoje teczki i tam wkładały karty pracy, a kiedy zbliżał się egzamin, sprawdzały co już z danego materiału potrafią, a czego jeszcze nie. W tym roku chcielibyśmy jeszcze wprowadzić segregatory z materiałami, aby mogły na bieżąco sprawdzić, co jeszcze zostało do opanowania. Na zajęciach z pisania czy angielskiego dzieci nawzajem sprawdzają sobie, co jest dobrze napisane. Potrafią też pytać siebie nawzajem, jeśli czegoś nie wiedzą. Mamy maszynę do pisania i pamiętam jak dali mi pierwszą zapisaną kartkę. Było tam strasznie dużo błędów, więc zaproponowałam im, żeby postarali się robić mniej błędów, bo oduczenie się pisania z błędami zajmie im więcej czasu niż nauczenie się od razu poprawnej pisowni. W tej chwili nie pytają już jak pisze się jakiś wyraz wyłącznie mnie, ale także siebie nawzajem lub sprawdzają w słowniku ortograficznym. Przy okazji uczą się jak samodzielnie można coś sprawdzić. Korzystają też z Internetu i uczą się zadawać pytania w taki sposób, żeby znaleźć interesującą je odpowiedź. Co tydzień chodzimy do biblioteki, pytam, czego chcieliby się nauczyć i szukamy odpowiednich książek. Gdy szliśmy na wycieczkę do lasu, sami znaleźli w bibliotece przewodniki, które ich interesowały, co pokazuje, że potrafią przygotować się do tego, czego chcą się uczyć. Nie daję im książek i nie mówię: „no, to teraz strona ta i ta, zadanie to i to”. Pytam jakie tematy są dla nich ważne, interesujące. A kiedy podają jakiś temat, od razu zastanawiam się jak w to wpleść wszystkie umiejętności, które mamy ćwiczyć, na przykład pisanie czy liczenie. Ważne jest też pokazywanie, że właśnie teraz się jakiejś umiejętności uczą, bo zapytani czego się ostatnio uczyli, mówią: „przecież się nie uczyliśmy”. Nie mają standardowych lekcji, więc myślę, że ważna jest, zwłaszcza dla starszych dzieci, świadomość, że nabywają nowe umiejętności.

Ciekawa jestem jak się odnajdują w Waszej szkole dzieci, które były już wcześniej w szkole systemowej i nagle trafiły do takiej szkoły, w której to wszystko wygląda zupełnie inaczej?

D.K.: Dzieci różnie reagują. Niektóre przez pierwsze dwa miesiące mówią, że jest nuda, bo nikt im nie mówi, co mają robić. Jak ktoś im proponuje zajęcia o pisaniu, to nie chcą tego robić. Widać, że są do wielu rzeczy zniechęcone, doświadczyły już porażki i teraz nie wiedzą, co mogą zrobić a czego nie i czy jak coś zrobią źle, to zostaną ocenione. U jednych jest to okres zagubienia, a u innych testowania wszystkiego i sprawdzania granic. Albo zadawania pytań: czy ja muszę? A jeśli nie muszę, to co mam zrobić? Czy naprawdę mogę odmówić? Były takie dzieci, które przez jakiś czas nie chciały nic robić, ale zadziało się to dopiero po pół roku mrówczej pracy i robienia wszystkiego, co się pojawiło. Dopiero wtedy odkrywały, że mogą odmówić i korzystały z tego, kiedy tylko mogły. Przy czym okazywało się, że było im to bardzo potrzebne, bo przez to nauczyły się czegoś innego, co było dla nich trudne. Dzieci przechodzą przez te zmiany różnie w zależności od tego jakie miały wcześniej doświadczenia. Teraz jest z nami chłopiec, który w poprzednim przedszkolu doświadczał wielu porażek, było mu bardzo trudno z faktem, że musiał różne rzeczy robić, mimo że nie miał ochoty, a teraz widać u niego rozkwit tego uczucia: ja mogę doświadczać też sam i sam decydować. Ten chłopiec teraz częściej się uśmiecha, jest twórczy, ale dalej potrafi powiedzieć, że nie umie czegoś zrobić, po czym okazuje się, że świetnie pisze wszystkie literki, ale wyniósł z poprzedniego przedszkola przekonanie, że tego nie umie, bo ktoś go tak ocenił i tak mu powiedział. Bywa, że dzieci czują się zgubione, bo nasz rytm jest zupełnie inny od poprzedniego. Odnalezienie się w nowym miejscu, w którym o wiele więcej można, bywa trudne, ale kiedy już się w tym odnajdą, to widać jak rozkwitają. Zaczynają korzystać ze swoich własnych zasobów, a nie z tych, o których posiadaniu czy braku ktoś im kiedyś powiedział. I to jest chyba najpiękniejsze do obserwacji w tych dzieciach.

Czy polscy rodzice są zainteresowani taką formą edukacji?

D.K.: Osobiście obserwuję u rodziców pewien rodzaj tęsknoty za kontaktem z naturą, za relacjami opartymi na kontakcie, bliskości i myślę, że tacy rodzice do nas trafiają. Tacy, którzy uważają, że szkoła systemowa nie zaspokaja potrzeb dzieci, zwłaszcza na etapie przedszkolnym i klas I-III. Powstaje coraz więcej przedszkoli leśnych, a element kontaktu z naturą staje się coraz ważniejszy. Myślę, że takich ludzi jest dużo, tylko wcześniej nie słyszeliśmy o nich, bo nie było alternatywy. Czasami są to rodzice, którzy mają wolny zawód i widzą wartość w tym, żeby dawać dzieciom więcej wolności i wyborów. Mamy też takich rodziców, którzy doświadczyli tego, że sami najwięcej nauczyli się wtedy, kiedy chcieli, a nie kiedy musieli, więc szukają podobnej edukacji dla dziecka.

A czy rodzice mają jakieś obawy przed posłaniem dziecka do szkoły, w której ono samo decyduje czego się uczy?

D.K.: Czy moje dziecko będzie chciało się uczyć czy będzie się tylko bawić? A jak sprawdzimy wiedzę? Czy ono sobie poradzi w dzisiejszym świecie? A co z liceum? A co ze studiami? Pracą? To są pytania, z którymi się spotykamy. Chcemy odpowiadać na potrzeby edukacyjne aż do liceum, do czasu matury. Mimo wszystko, studia są bardziej wolnościowe niż wcześniejsza edukacja. Obserwujemy w świecie taką tendencję, że dzieci po podobnych szkołach radzą sobie o wiele lepiej, bo uczą się czym jest wspólnota, relacja oparta na zaufaniu, na wspieraniu, na otwartości, na tym, że odmawiając, nie stracę na wartości u drugiej osoby. W moim odczuciu, one uczą się jak budować społeczność i jednocześnie jak rozwijać siebie. Być może te dzieci nie będą pracować w korporacjach, ale założą swoje kreatywne działalności w różnych dziedzinach.

A co jeśli moje dziecko dojdzie w takim systemie do szóstej klasy, a potem nie będzie już kontynuacji, więc będzie musiało pójść do gimnazjum systemowego? Czy ono tam nie zginie?

D.K.: Z pewnością doświadczy zupełnie innego podejścia i będzie potrzebowało czasu, aby się odnaleźć, bo różnic jest wiele. Mamy jednak nadzieję, że to doświadczenie w szkole wolnościowej na tyle wzmocni dziecko, że przy odpowiednim wsparciu rodziców, poradzi sobie. Zwłaszcza że będzie umiało asertywnie odmawiać i komunikować się z innymi dziećmi. Pytanie – jak nauczycielom i rówieśnikom będzie z takim dzieckiem? Obserwując jednak rozrastający się nurt edukacji alternatywnej, jestem spokojna o to, że będzie coraz więcej możliwości wyboru. Już teraz w Polsce są szkoły demokratyczne, które przyjmują starszych uczniów, aż do matury. Starsze dzieci są bardziej odpowiedzialne za to, czego się uczą, są w stanie to ogarnąć i zaplanować. Wiadomo, że gimnazjalista w inny sposób niż licealista, bo inny jest też rodzaj pracy z takim dzieckiem. Kolejne etapy alternatywnej edukacji są ważne, nawet nie dlatego, żeby uniknąć pójścia do systemowej szkoły, ale żeby rozwijać się w tym nurcie jak najdłużej. Wiemy, że to sprzyja rozwojowi człowieka i dlatego, chcemy tę ciągłość zachować. Jesteśmy otwarci na przyjmowanie dzieci w różnym wieku, ponieważ to dla nas możliwość do sprawdzenia się i rozwoju, bo my rozwijamy się wraz z dziećmi, które do nas przybywają. To fascynujący rodzaj pracy dla mnie jako mentora. Uczę się nowych rzeczy od dzieci, one uczą się ode mnie. W tego typu szkole nawiązujemy relację ze sobą i dużo o sobie wiemy. Wiem o tych dzieciach wiele, bo obserwuję je przez cały dzień. Zresztą, nie tylko ja – jesteśmy grupą mieszaną i mamy w tej chwili kadrę składającą się z trzech osób. Mamy więc informacje o dziecku pochodzące z różnych źródeł i zaobserwowane w różnych działaniach, nie tylko w jednym i w ławce. To jest taka baza informacji, którą trudno znaleźć w klasie.

W jakie kompetencje powinien być wyposażony mentor?

D.K.: Myślę, że doświadczenie czy studia pedagogiczne są ważne, ale najważniejszą rzeczą jest wewnętrzna dojrzałość, świadomość siebie i pasja do tego, co się robi. Uczymy się od siebie nawzajem, więc nie wszyscy muszą mieć te same studia i te same umiejętności, wręcz dobrze, kiedy mamy je różne. Kolega jest muzykiem i wcześniej pracował głównie indywidualnie, ja pracowałam grupowo i z różnymi wiekowo dziećmi, artystycznie. Wymieniamy się tymi doświadczeniami i umiejętnościami. Ważne jest to, że jesteśmy pasjonatami. Dbamy o rozwój osobisty po to, żeby być świadomym, dobrym dorosłym, który pokaże też przy okazji jak żyć i jakie można wybrać drogi w życiu. Bardzo ważne jest, żeby robić w życiu to, co się kocha. Myślę, że to jest najważniejsze poza wykształceniem, bo wykształcenie zawsze można zdobyć, można się doszkolić, ale najważniejsza jest mądrość życiowa. Pracując z dziećmi uczymy się komunikować i porozumiewać bez przemocy – ważne, by to rozwijać. Warto uczyć siebie i dzieci języka empatii, bo dzięki temu wzmacniamy poczucie społeczności, ale też różnorodności, tego że ty możesz być inny ode mnie i nie musimy ze sobą walczyć, krzywdzić się czy odrzucać nawzajem. Jeśli będę świadomym swoich możliwości, pasji, zasobów i braków dorosłym, to będę wzmacniać w dzieciach ich samodzielny rozwój i tworzyć przestrzeń na to, co w tym dziecku naprawdę drzemie, zamiast projektować co powinno umieć, kim być i jak osiągać swoje cele.  


Dorota Komasa – mentorka w Naturalnej Szkole Bukowy Dom. Pedagożka i instruktorka metody Improwizacji Tańca i Symboliki Ciała. Kreatorka twórczych warsztatów m.in. we współpracy z Mothers of Design. Wychowawca na obozach socjoterapeutycznych oraz w Wioskach Fundacji Bullerbyn. Prywatnie marzycielka, która mówi o sobie: „Tu, gdzie jestem, znalazłam się m.in. dzięki ludziom, których spotkałam w swoim życiu, a którzy pomogli mi w odkrywaniu moich (wówczas ukrytych) talentów. Zbiór różnych doświadczeń i wytężonej pracy zaowocował tym, że temu, co robię, towarzyszy entuzjazm i zaangażowanie. Nie boję się nowych wyzwań, bo wiem, że one najwięcej mnie nauczą. W Naturalnej Szkole Bukowy Dom łączę to, co kocham z tym, co potrafię robić dobrze – pomagam dzieciom i młodzieży odnajdywać najlepsze środki wyrazu ich samych, dzięki czemu mogą poczuć swój żywioł”.

Anna Chomczyńska – pracowniczka małopolskiego oddziału ODE „Źródła”, absolwentka Ochrony Środowiska, od lat prowadzi warsztaty dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Od dzieci nieustannie uczy się optymizmu, radości z małych rzeczy, uważności i zachwytu dla przyrody. Najbardziej lubi pracować w lesie i ma nadzieję, że edukacja terenowa stanie się obowiązkowym przedmiotem w każdej szkole. Interesuje się metodami edukacji alternatywnej, fascynuje ją socjobiologia oraz komunikacja empatyczna. Wciąż poszukuje nowych metod pracy, jest mistrzynią w wynajdywaniu ciekawych szkoleń. W wolnych chwilach przerabia śmieci na przedmioty użytkowe, współtworzy przyrodniczo-artystycznego bloga DomoTwory.

Powyższy artykuł pochodzi publikacji "W dziką stronę. Rozmowy o edukacji w przyrodzie", Łódź 2016.